...
t o w s z y s t k o j e s t b e z n a d z i e j n e ! !
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 |
03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
t o w s z y s t k o j e s t b e z n a d z i e j n e ! !
tak sobie mysle nad tym wszystkim... przeciez każdy ma problemy.... (a najwięcej to ma zwykły nastolatek czy nastolatka) ... w końcu ci rodzice.. tyle z nimi problemów... albo sie drą... albo robią głupie szlabany.... kłócą się o byle co... i wiele wiele innych.... problemy sa w szkole... z ocenami... i kolegami kolezankami... jak zawsze.. czasem mniejsze czasem wieksze... są z tą druga osoba.. czasem kłótnie... czasem nie wiemy czy prawde powiedziec... boimy sie... problemy sa tez przeciez zupełnie inne... ech tak jest ich wiele ... ciekawa jestem co by było... gdyby nie było problemów.... na pewno by dobrze nie było... zresztą nie wiem
Kto powiedział że śmierć nie umie tańczyć?? opowiadanie nie jest mojego autorstwa ale bardzo mi sie spokobało:
Śmierć była najbardziej nieprzewidywalną ze wszystkich Sióstr. Kochała ludzi - pewnie dlatego chciała zabierać ich tak szybko. Ale nade wszystko kochała taniec. Śmierć tańczyła z każdym i chociaż jej partnerzy sztywnieli w tym czasie z przerażenia, ona bawiła się przednio. Nie rozumiała śmiertelników. Nie wiedziała, jak to jest bać się Śmierci. Nie wiedziała nic o ludzkich sercach, ponieważ widywała je tylko jako zimne kawałki ludzkiego ciała. Nie, Śmierć nic nie wiedziała o śmiertelnikach. A śmiertelnicy wiedzieli bardzo mało o Śmierci, bo kiedy wreszcie ją poznawali, było za późno na opowieści.
Wbrew pozorom Śmierć była piękna. Nosiła długą, czarną sukienkę i czarny płaszcz z kapturem. Miała ciemne włosy do pasa, które spinała czarną klamrą. Na szyi nosiła diamentową kolię, złożoną z wielu milionów złych serc - nieustanne patrzenie na udrękę było dla grzeszników najgorszą karą, myślała Śmierć. Była blada, blada jak przerażony człowiek, miała wąskie dłonie o długich palcach i pomalowanych na czarno paznokciach, ilekroć szła po kogoś, malowała oczy czarnym Strachem. Były to jej drobne przyjemności - nawet Śmierć lubi dobrze wyglądać.
Tego wieczora Śmierć spacerowała po ulicach Wenecji. Rozkoszowała się, patrząc na miasto - uśpione przez zarazę, a jednak nadal piękne, piękne w swojej demonicznej ciszy i spokoju - ukryta w cieniu płaszcza Ciemności. Ludzie bali się nocy. Bali się, nie chcąc spotkać jej w którejś z ciemnych uliczek. A zresztą, ona umiała wejść do każdego domu, zamku czy chatki. Nie było takiego miejsca, do którego nie dotarłaby Śmierć. Tego wieczora stała spokojnie ukryta w cieniu i czekała na wezwanie. Na zaproszenie do tańca. Wieczór był spokojny. Śmierć słyszała nieustanną muzykę - dla jej uszu muzyką były krzyki cierpiących, choć oczywiście nie wiedziała, że cierpią. Stała więc i patrzyła, rozglądała się bacznie. Czekała. Aż w końcu usłyszała. Spośród wielu nut agonii dotarła do jej uszu jedna, przeważająca melodia i Śmierć wiedziała, że dla tego człowieka ona jest jedynym ratunkiem.
Mężczyzna był kiedyś przystojny, teraz jednak choroba naznaczyła go swoim odrażającym piętnem. Kiedy ją zobaczył - opatuloną płaszczem,otworzył szeroko oczy. Chciał coś powiedzieć, z jego ust wydostał się jedynie jęk, ale Śmierć wiedziała, co chciał jej powiedzieć. To niemożliwe. Nie słyszała w jego wewnętrznym głosie rozpaczy, raczej zdziwienie. To niemożliwe. Patrząc w jego oczy, wyczytała że nazywa się Marcus i ma dwadzieścia pięć lat. Zdjęła płaszcz i uklękła przy nim.
Na usta Marcusa wypłynął spokojny uśmiech. Tak, dobrze, powiedziała Śmierć, przecierając jego gorące czoło. Wytrzymaj jeszcze trochę, szepnęła. Ujęła jego zniszczoną dłoń.
- Wstań Marcusie - zaśpiewała, a on powoli, z niedowierzaniem, zaczął podnosić się z brudnego posłania, na którym leżał. W jego ciało wstępowała siła, zniknęły zmarszczki wokół oczu. Śmierć zaśmiała się, serdecznie, perliście i zaczęli tańczyć. Był to taniec nadzwyczajny, niepodobny do niczego, niebiański w swojej wyważonej perfekcji i ludzki w prostocie ruchów. Tańczyli, zasłuchani w muzykę słodką i jednocześnie przeszywającą serce niczym krzyk bólu, unosząc się nad płaczącym miastem, na parkiecie zawieszonym nad kanałami i nad budynkami, tam, gdzie nie docierał płacz, a jedynie muzyka. Tańczyli wspinając się po niewidzialnych schodach, niesieni przez wiatr. Lekarz, który czuwał nad znalezionym w zaułku mężczyzną, zwiesił z wahaniem głowę.
- Co się ze mną stanie? - szepnął Marcus, nie przerywając tańca.
- Trafisz do mojego ojca - odparła Śmierć z uśmiechem pełnym pośmiertnego spokoju - trafisz do mojego ojca i poznasz moje siostry.
- Czy są podobne do ciebie?
- Są inne. Są piękniejsze. Są piękniejsze, bo jako piękne żyją w waszych umysłach.
Podała mu rękę i pomogła wejść na utkane z niebiańskiej materii schody. A potem uśmiechnęła się i poszła w to samo miejsce, lądując gładko na poduszce cienia, opierając się o płaczącą ścianę płaczącego budynku. Czekała. Lekarz odsunął się od czegoś, co kiedyś było człowiekiem i pokiwał głową. To już koniec, pomyślał. Na ustach trupa zastygł błogi uśmiech. Lekarz otrzepał swoją szatę i spojrzał na ciemne kanały, na jęczących ludzi naokoło, na ściany budynków. Memento mori, szeptała woda. Memento mori, mówiły deski przerzuconych przez wodę mostów, śpiewało powietrze, dudniła o tym wybrukowana ziemia.
Memento mori. Memento mori. Memento mori...