bolało...
na koncercie było świetnie po prostu... z wiekszosci kawałkow ktore grali byłam napraaaawde zadowolona... ale wychodzac z koncertu głupio zrobiłam ze taka rozgrzana i mokra wyszłam na dwór... dzisiaj sie na angielskim troche źle czułam... jak wrociłam to koło 14 zaczeła mnie klatka piersiowa tak bardzo boleć :( tak jak by mi kamien na niej połozyli taki ogromny i ciezki... i bolało przy oddychaniu... i nawet sie popłakałam tak bardzo bolało... teraz mnie tez boli... ale juz mniej... aspiryna pomogła... a kiedys watroba padnie mi... przez te tony lekarstw... i w sumie przespałam wiekszosc dnia...
moja mama wyjechała na jakies 10 dni... w srode... i teraz z tatą jestesmy... i tak jakoś inaczej... jakos bardziej znów go doceniam... tak sie troszczył dzisiaj o mnie... i po lekarstwo pojechał.. i mowił zebym w cieple lezała i okryła sie zebym sie lepiej poczuła... i jeszcze z matematyki mi pomoze... miłe to takie bardzo... tylko zeby to sie nie odwrociło i zeby nie zaczoł marudzic... bo ma do tego duze sknłonnosci... i zeby nie zaczoł krzyczec na mnie i obwiniac za jakas pierdołe albo bez powodu... wtedy byłoby naprawde fajnie...
pojdę się chyba zabrać za przepisywanie zeszytu z biologii... lubie biologie... i hmm... sok pomaranczowy...