W pojmanej ciszy,
Tłumaczymy się naszym szalonym bogom,
A ich głosy w naszych głowach,
Jak cisza w lesie,
Pozostaje równowaga między Tym, które jest widziane przez niewielu,
Życie pęta cię, by uzależnić od siebie
Używając licznych epikurejskich nieśmiertelnych ekstrawagancji,
Całkowicie wciskając do swego wnętrza,
Ci, którzy pozostali są ocalonymi systemu,
Niczym w dobrym labiryncie.
Miejsce, do którego dojdziesz, nigdy nie będzie miejscem,
z którego wyszedłeś,
Ani miejscem,
do którego dojście przewidywałeś.
Negatywne, pozbawione praw obywatelskich społeczeństwo
Ukazywaniem wszystkich moich racji, Naszych racji,
Morze zrozumienia,
Anielskim demonom,
Płynnym snom,
Przezroczystym górom
Płonące oceany,
Topniejące twarze,
Naszej osobistej rzeczywistości.
Gdybym tylko mogła powstrzymać mą głowę,
Od pogrążania się w ciągłej infekcji,
Moje lęki to cienie za krawędzią ciemnych budynków,
To skowyt w środku nocy.
Moja postać jest na kształt zamarzniętego w powietrzu motyla,
W drodze do dżungli, Ogrzewanego przez własną ucieczkę,
Uderzeniami swego serca. Czas jest ojcem istnienia,
Rym jest bratem słowa, Słów, które określają świat,
Umykają mi słowa,
Gdy uciekam od nich,
By określić siebie,
Obrazy nieprzerwanie płynących myśli,
Wylewam je z siebie niczym czerwone wino,
z ciemnozielonej butelki.
Umykają mi słowa,
Kiedy ja uciekam od świata.
Decyduję się od tej chwili na całkowite milczenie.
Kiedy czas przejdzie
Na swoją emeryturę.
A dzień jest tylko Kolekcją godzin
które skazują nas na cierpienie...